[ Dodano: 2012-04-08, 08:50 ]
karolas123 pisze:nowu wczoraj na polsacie poznym wieczorem film z audi 80 tym razem cabrio z tyłem US/Japan
wtedy to ja juz spalem :-p
karolas123 pisze:nowu wczoraj na polsacie poznym wieczorem film z audi 80 tym razem cabrio z tyłem US/Japan
Jarewa pisze:Autentyczna historia opisana przez jednego z użytkowników na pewnym forum
(Uwaga! Pisownia oryginalna bez cenzury.)
Posiadam. Wróć. Moja żona posiada kota, rasy kotka, rasy czarnej, rasy ze
schroniska, rasy małe kocię. Guzik by mnie to obchodziło gdyby nie fakt, że
jest małe, że chodzi to to bez przerwy za mną i trzeszczy - a to na ręce, a to
żreć, a to trzeszczy dla samego trzeszczenia, zupełnie jak jej pani.
Generalnie pogłaskać mogę, kopnąć jakąś rzecz, która leży na ziemi żeby kot za
nią biegał też, niech chowa się zdrowo do czasu, aż raz zapomnę zamknąć
terrarium i zajmie się nim mój wąż, reszta to nie mój problem. Ale do czasu.
Staje się to moim problemem gdy moja współmałżonka udaje się w celach
służbowych gdzieś tam na ileś tam. I spada na mnie karmienie, wyprowadzanie i
sprzątanie po tym całym tałatajstwie. Jako że to zawsze lekko olewam i robię
wszystko w ostatni dzień przed powrotem małżonki nie nastręcza mi to wiele
problemów.
Kot jest od niedawna i od niedawna jest nowy zwyczaj - niezamykania łazienki,
gdyż w niej znajduje się urządzenie zwane potocznie kuwetą, do którego kot
robi to samo co ja w toalecie, czyli wchodzi i może spokojnie pomyśleć. Mnie
jednak uczono całe życie zamykać te cholerne drzwi do łazienki za sobą, więc
stale żona mi trzeszczała, że kot tam nie może wejść i "myśleć". Ja jestem
stary i się nie nauczę, poza tym mieszkam tu dłużej niż ten kot, sam dom
stawiałem, moje drzwi, mój kibel, wypierdalać więc. I postawiłem na swoim. Od
jakiegoś czasu kot chodzi do toalety razem ze mną. Jak nie ma małżonki to musi
zazwyczaj czyhać na mnie albo miauczeć coby przypomnieć, że trzeba mu łazienkę
otworzyć, bo jak jest żona to ona ma już w biosie zaprogramowane - ja wychodzę
i zamykam, ona idzie i otwiera, żeby kot mógł wejść - taka technologia po
prostu. Czasem kot skacze na klamkę, ale ma jeszcze zbyt małą wyporność i
zwisa na niej bezradnie. Jednak jak moja żona będzie nadal go tak karmić- to w
szybkim tempie będzie za każdym razem klamkę upierdalał - a wtedy wiadomo -
wąż.
Dobrze więc, uporządkuję: żona - delegacja, ja - praca. Wracam, wchodzę do
domu, kot przy drzwiach do łazienki skwierczy, bo jak wychodziłem to zamknąłem
za sobą. Ok, kotku mnie się też chce. Idziemy razem - ja toaletka, okienko
uchylam, papierosik (bo żona będzie za trzy dni - więc spokojnie wywietrzę)
kotek swoje, ja przez okienko spoglądam, jest cudnie. Kotek wskakuje na
kaloryfer, na parapecik i patrzymy razem przez okno. No cudnie. Kot skończył
dawno, ja teraz, pet do muszli, spuszczam wodę, a ten mały skurwiel jak nie
śmignie i sru za tym petem z tego parapetu i do kibla. Zakręciło nim dwa razy
i kota nie ma. Nawet nie zdążył miauknąć. No ja pierdolę. Nie ni chuja to
niemożliwe jest. Przecież nawet taki mały kot jest kurwa za duży, żeby przejść
tym syfonem. Ale słyszę tylko pizdut - oż kurwa, no to nie mogło mi się zdawać
- coś ciężkiego poszło w pion. Kurwa, wszyscy święci w trójcy jedyny Boże,
ukazali mi się przed oczami. Kot kurwa popłynął wprost w odmęty prawego
dopływu królowej polskich rzek.
Lecę kurwa na dół do piwnicy, choć może powinienem od razu do schroniska,
zanim wróci moja żona - nie ma wafla, znajdę jakiegoś małego czarnego
skurwiela z białą krawatką, nie było jej kilka dni, może się nie połapie. Ale
chuj, najpierw do piwnicy - zbiegam po schodach, słucham - coś drapie w rurze,
pion, kawałek płaskiej rury - miauczy - jest, kurwa, żyje i nie poleciał do
sieci miejskiej. Nawet jak teraz zdechnie to chuj, przynajmniej będę miał
jego truchło i powiem, że kojfnął z przyczyn naturalnych albo tylko lekko
nienaturalnych, bo przecież mi baba nie uwierzy za chuja trefla, że kot sam
wpadł do kibla. Ale na razie drapie i żyje.
Znalazłem taki wziernik, gdzie można zaglądnąć do tej rury i wołam. Kici,
kici! Ni chuja, nie przyjdzie, wołam, wołam, a ten kurwa głąb zamiast przyjść
do mnie to kurwa chce iść tam skąd przyszedł, czyli do góry w pion. Ja go
wołam, a on do góry drapie. I udrapie, udrapie kilkanaście centymetrów i zjazd
w dół. No pojebało i mnie, że tu stoję i jego (kota) Tak przez pół godziny.
Prosiłem, wołałem, błagałem, groziłem, wabiłem żarciem i ni chuja, uparł się
i nic tylko rurą do góry z powrotem do kibla. Za daleko, żeby włożyć rękę,
grabie czy cokolwiek. Jedyna metoda - fight fire with fire - ogień zwalczaj
ogniem.
Zatkałem tę rurę przy wzierniku deszczułkami, których używam na podpałkę do
kominka, żeby kot nie popłynął już nigdzie dalej i z buta na górę do kibla -
geberit i woda w dół - bombs gone. I bieg do piwnicy. Po drodze słyszę jak się
przewala po rurach - podziałało. Wbiegam do piwnicy i kurwa koniec świata. Nie
ma moich deszczułek - no może z jedna, cała prowizoryczna tama poszła w chuj i
kota też nie słychać już. Ja pierdolę. Kurwa, gdzie ta rura teraz idzie - coś
mi świtnęło, że kanalizacja w ulicy, dom od ulicy ze 30 metrów - może nie
wszystko stracone i gdzieś się zwierzak zatrzymał po drodze.
Biegnę na ulicę, jest studzienka - mam nadzieję, że to od mojego domu. Ni
cholery jej nie podniosę. Ciężka jak szlag i nie ma za co chwycić. Powrót do
domu i pogrzebacz od kominka, tym może uda się to podważyć. Ni cholery -
najpierw ugiąłem, potem złamałem żelastwo. Myśl! Auto stoi na ulicy - mam pas
do holowania, może uda się to szarpnąć. Hak, pas, wsteczny - poszło, aż
zakurzyło. Po jaką cholerę takie te wieka robią ciężkie. Smród jak cholera,
ale złażę tam - ciemno jak w dupie, rura jest, wygląda, że idzie od mojego
domu. Latarka. Kurwa, mam w aucie, chujowa, ale może starczy. Włażę po raz
drugi- smród mnie już nie zabije - przywykłem po chwili. Zaglądam i jest,
oczyska mu się tylko świecą. I znów ta sama bajka. Kici, kici, kici, a ten
mały skurczybyk spierdziela w drugą stronę. No ja pierdolę. Szlag mnie trafi.
Długo tu nie wysiedzę, jest zimno, śmierdzi, a na dodatek ktoś mi zwali tę
pokrywę na łeb i moje problemy się skończą jak nic. Nie chcesz po dobroci, to
będzie po złości.
Do domu, po brezent. Wyłożyłem dno studzienki, tak by mi nie wpadł głębiej.
Zużyłem wszystkie taśmy samoprzylepne, plastry, żeby nie wpadł do głównej
nitki kanalizacyjnej. Zaglądam co chwilę do rury, ale słyszę tylko miauczenie
i nic nie widzę. Poszedł gdzieś w pizdu. Jeszcze tylko trójkąt, żeby nikt się
w tę otwartą studzienkę nie wpierdolił, bo na ulicy ciemno. Sąsiad, kurwa,
ciekawski, widziałem żłoba jak patrzył przez okno, jak próbowałem pogrzebaczem
podnieść wieko. Nie przyszedł pomóc, a teraz chuj złamany stoi i się dopytuje.
Co mam mu kurwa powiedzieć? Że przepycham kotem kanalizację? Idźżesz w chuj,
pacanie.
Powiedziałem mu w końcu, żeby poszedł do domu i pozatykał sobie też wszystkie
otwory, bo na początku osiedla była awaria i wszystkie ścieki się wracają i
wybijają w domach - a ten baran się przestraszył, poleciał i przed swoim domem
siłuje się z pokrywą. Niech ma za swoje.
Wracając do kota - bo menda tam siedzi i nie chce wyjść. Mam wszystko gotowe,
więc do domu, jedna wanna, druga wanna, koreczek i napuszczam wodę. Papierosik
i czekam pod studzienką, bo nuż mu się zmieni i wyjdzie dobrowolnie. Kurwa,
drugi sąsiad przyszedł - po pięciu minutach następny odmyka wieko, teoria
samospełniającej się przepowiedni działa - kurwa, ludzie to są barany. Idę do
domu, obie wanny pełne, ognia - spuszczam wodę z wanien i dokładam dwa spusty
z dwóch spłuczek z domu. Nie ma chuja, to go musi wygonić albo utopić.
Lecę na ulicę, woda wali na brezent aż huczy, a tego skurwiela dalej nie
wylało z kąpielą. Kurwa mać, urwało się wszystko w pizdu i popłynęło, bo ileż
to utrzyma tej wody. Brezent, taśmy, plastry, sznurki - w chuj - jak się to
gdzieś przytka, to będę miał przejebane. Znowu do domu po drugi pogrzebacz, bo
trzeba zamknąć ten pierdolony dekiel. Wchodzę - a ten skurwiel kot tarza się w
sypialni po łóżku. No ja pierdolę! Jak on kurwa wyszedł, którędy? Ano kurwa
wziernikiem w piwnicy - zostawiłem otwarty. Ja kurwa stoję i marznę a ten gnój
tarza się w mojej pościeli. Zajebię. Przerobię na pasztet. I jeszcze z radości
włazi na mnie. Kurwa mać. Przynajmniej kuleje.
Straty: zajebane łazienki, w obu przelała się woda z wanien, zajebana piwnica,
bo zostawiłem otwarty wziernik i duża część wody poleciała na piwnicę. Pościel
w sypialni do wyjebania, brezent z reklamą firmy - poszedł w chuj, latarka - w
chuj, pogrzebacz w chuj. Afera na ulicy jak chuj.
To jest Audi 80 B4 ABT sedan na gazie :mrgreen:Dawid2542 pisze:http://otomoto.pl/audi-80...-C22922574.html co to kur...a jest?? uciąć całego z jajami...