W poniedziałek zdemontowałem rozrusznik, 3 dni samochód stał w garażu (bo czekałem na bendiks) z odłączonym akumulatorem. Gdy poskładałem wszystko do kupy, czyli dzisiaj przy odpaleniu rozrusznik ciężko kręcił ale samochód odpalił. Zgasiłem silnik i spróbowałem jeszcze raz odpalić ale nie dało rady, kontrolki przygasały, po prostu oznaki padniętego akumulatora. Podłączyłem go więc pod prostownik i ładowałem ale tylko 4 godziny, bo musiałem jechać do pracy. Pół godziny przed wyjściem sprawdziłem czy pali, odpalił szybko - pierwszy obrót wału ciężko mu poszedł ale się rozpędził za drugim i odpalił. Nie próbowałem więcej odpalać. Jednak za pół godziny nie miał siły już kręcić...
Przed odpaleniem silnika zmierzyłem napięcie akumulatora w spoczynku - było 13,7V. Czyli jakoś dziwnie duże, mierzone już po odłączeniu akumulatora od prostownika. Po odpaleniu miernik pokazał 14V. Czyli coś tam alternator ładuje. Ale ile w tym prawdy co do tych wartości to nie wiem, mój miernik najwyższej klasy nie jest, a raczej tej najniższej niestety

Po zgaszeniu silnika było już 13,2V. A po pół godzinie, po nieudanej próbie odpalenia 12,2V.
Akumulator to Centra Plus 65Ah - trochę za duży mi się wydaje. Te "magiczne oczko" za pomocą którego sprawdza się stan akumulatora jest po rozładowaniu nadal zielone, więc niby aku gut. Przy pierwszym rozładowaniu nawet działało, bo było czarne a po naładowaniu zrobiło się zielone. Dodam, że dzisiaj po już ponownym podłączeniu akumulatora do prostownika, po 2h ładowania prądem 2,5A i napięciem 12V, zaczął się gotować elektrolit. Napięcie wynosiło wtedy 12,8V.
Na co stawiacie? Co jeszcze mógłbym sprawdzić?
Proszę o pomoc